sobota, 21 maja 2016

Rozdział 5-Nudny dzień i dziwny gość.

Ja nie mogę! Nigdy nie będę umiała wyrazić słowami swojej wdzięczności za to, że powstał blog Dramione: [Dramione-Legendarna_Nienawiść], bo to dzięki temu blogowi założyłam swój, o czym marzyłam od dawna... To dzięki Aries kaa (jej dedykuję cały rozdział)  czytacie mojego bloga i jest Was już 332!!!!!!! Zapraszam na nowy rozdział, pisany na spontana, jak wszystkie. I proszę, komentujcie, bo mam już tyle wyświetleń i chyba ani jednego komentarza!!!  Przepraszam za błędy i powtórzenia!
**************************************************************************

Siedziałam  od ponad godziny w miękkim fotelu, podziwiając widoki za oknem, popijając gorącą czekoladę  i zastanawiając się ,, Po cholerę poszłam wczoraj z Malfoy'em na plażę!!" Jako, że było zimno, a za oknem szalały straszliwa burza, ulewne deszcze i wichura, ubrałam się w:
Nie zrobiłam makijażu, a włosy uczesałam w:
Paznokietki pomalowałam takim nudnym kolorem:
Siedziałam i rozmyślałam nad Malfoy'em. Wzięłam do ręki szkicownik i ołówek, lecz telefon przeszkodził mi w rysowaniu. Spojrzałam  na telefon. To mama, dzwoniła na Skype'a. Siląc się na uśmiech, odebrałam.
-Mioneczka! Cześć  córeczko, co u ciebie?
-Cześć, mamo. dobrze.
-A jak pogoda dopisuje?
-Wcześniej było super, ale teraz pada. A u was?
-U nas dobrze, słonecznie. Widzę, że masz smutną minkę. Co się stało??
-Nic.-mama i tak zawsze wiedziała, kiedy kłamię.
-Kłamiesz-a nie mówiłam??
-Ech, no bo...-i opowiedziałam jej całą historię z wczorajszego dnia.
-To dziwne, córciu. Och, ktoś przyszedł, to pewnie tata, dam mu obiad. Papa! Kochamy cię!
-Ja was też. Pa!
Nie miałam co z sobą zrobić, więc wzięłam  książkę, którą ze sobą wzięłam, i zaczęłam czytać:


Veronica Roth-Niezgodna, tom I

,,W moim domu jest jed­no lu­stro. Za prze­su­wa­nym pa­ne­lem, w ko­ry­ta­rzu na pię­trze. Na­sza frak­cja po­zwa­la mi sta­wać przed nim dru­gie­go dnia każ­de­go trze­cie­go mie­sią­ca, tego dnia kie­dy mat­ka ob­ci­na mi wło­sy.Sie­dzę na stoł­ku, a ona stoi za mną z no­życz­ka­mi i strzy­że. Ko­smy­ki spa­da­ją na pod­ło­gę mar­twym, ja­snym krę­giem.Kie­dy koń­czy, od­gar­nia mi wło­sy z twa­rzy i skrę­ca w wę­zeł. Wi­dzę jej spo­kój i sku­pie­nie. Ma dużą wpra­wę w sztu­ce wy­rze­ka­nia się sie­bie. O so­bie nie mogę tego po­wie­dzieć.Ukrad­kiem zer­kam na swo­je od­bi­cie, kie­dy mat­ka nie pa­trzy. Nie z próż­no­ści, tyl­ko z cie­ka­wo­ści. Wy­gląd czło­wie­ka może się bar­dzo zmie­nić przez trzy mie­sią­ce.Od­bi­cie po­ka­zu­je wą­ską twarz, duże okrą­głe oczy i dłu­gi cien­ki nos – wciąż wy­glą­dam jak mała dziew­czyn­ka, cho­ciaż nie­daw­no, w cią­gu ostat­nich kil­ku mie­się­cy, sta­łam się szes­na­sto­lat­ką. Inne frak­cje ob­cho­dzą uro­dzi­ny, ale my nie. To by­ło­by po­bła­ża­nie so­bie.– Go­to­we – oznaj­mia mat­ka i upi­na kok. Ła­pie moje spoj­rze­nie w lu­strze. Już za póź­no, żeby od­wró­cić wzrok, ale za­miast mnie skar­cić, uśmie­cha się do na­sze­go od­bi­cia. Lek­ko marsz­czę brwi. Dla­cze­go nie daje mi re­pry­men­dy za to, że się so­bie przy­glą­dam? – A więc dziś jest ten dzień – mówi.– Tak – od­po­wia­dam.– De­ner­wu­jesz się?Przez chwi­lę wpa­tru­ję się so­bie w oczy. Dziś jest dzień te­stu przy­na­leż­no­ści, któ­ry po­ka­że mi, do któ­rej z pię­ciu frak­cji pa­su­ję. A ju­tro, na Ce­re­mo­nii Wy­bo­ru, zde­cy­du­ję, do któ­rej wstą­pię. Zde­cy­du­ję o moim dal­szym ży­ciu. Zde­cy­du­ję, czy zo­sta­nę z ro­dzi­ną, czy ją opusz­czę.– Nie. Te­sty wca­le nie mu­szą zmie­niać na­szych wy­bo­rów.– Ra­cja. – Uśmie­cha się. – Chodź­my na śnia­da­nie.– Dzię­ku­ję. Za ob­cię­cie wło­sów.Ca­łu­je mnie w po­li­czek i za­su­wa pa­nel na lu­stro. My­ślę, że w in­nym świe­cie moja mat­ka by­ła­by pięk­na. Jej cia­ło pod sza­rą sza­tą jest smu­kłe. Ma wy­so­kie ko­ści po­licz­ko­we i dłu­gie rzę­sy, a kie­dy na noc roz­pusz­cza wło­sy, spły­wa­ją fa­la­mi na ra­mio­na. Jed­nak w Al­tru­izmie musi ukry­wać uro­dę.Idzie­my ra­zem do kuch­ni. W ta­kie po­ran­ki, kie­dy mój brat robi śnia­da­nie, oj­ciec czy­ta ga­ze­tę i głasz­cze mnie po wło­sach, a mat­ka, nu­cąc pod no­sem, sprzą­ta ze sto­łu – wła­śnie w ta­kie po­ran­ki czu­ję naj­więk­sze wy­rzu­ty su­mie­nia, że chcę ich opu­ścić.Au­to­bus śmier­dzi spa­li­na­mi. Za każ­dym ra­zem, kie­dy pod­ska­ku­je na wy­bo­jach, rzu­ca mną na boki, cho­ciaż trzy­mam się sie­dze­nia.Ca­leb, mój star­szy brat, stoi w przej­ściu i trzy­ma się po­rę­czy nad gło­wą. Nie je­ste­śmy po­dob­ni. Ma ciem­ne wło­sy i orli nos ojca, zie­lo­ne oczy i doł­ki w po­licz­kach mat­ki. Kie­dy był młod­szy, ta­kie po­łą­cze­nie wy­glą­da­ło dziw­nie, ale te­raz do nie­go pa­su­je. Je­stem pew­na, że gdy­by nie na­le­żał do Al­tru­izmu, dziew­czy­ny w szko­le by się za nim oglą­da­ły.Odzie­dzi­czył też ta­lent mat­ki do wy­rze­ka­nia się sie­bie. Bez na­my­słu ustą­pił miej­sca ja­kie­muś na­dę­te­mu Pra­we­mu.Pra­wy nosi czar­ny gar­ni­tur i bia­ły kra­wat – ty­po­wy strój Pra­wo­ści. Ich frak­cja ceni uczci­wość, a praw­dę wi­dzą czar­no-bia­łą, dla­te­go tak się ubie­ra­ją.Im bli­żej cen­trum mia­sta, tym domy sto­ją bli­żej sie­bie, a uli­ce są rów­niej­sze. Bu­dy­nek, któ­ry kie­dyś na­zy­wał się Se­ars To­wer – my mó­wi­my o nim Baza – wy­ra­sta z mgły; czar­na ko­lum­na na tle ho­ry­zon­tu. Au­to­bus prze­jeż­dża pod wia­duk­tem ko­le­jo­wym. Nig­dy nie by­łam w po­cią­gu, cho­ciaż jeż­dżą bez prze­rwy, a tory są wszę­dzie. Tyl­ko Nie­ustra­sze­ni nimi po­dró­żu­ją.Pięć lat temu bu­dow­lań­cy z Al­tru­izmu na ochot­ni­ka wy­mie­ni­li na­wierzch­nię nie­któ­rych dróg. Za­czę­li od cen­trum i po­su­wa­li się ku przed­mie­ściom, aż za­bra­kło im ma­te­ria­łów. Tam, gdzie miesz­kam, uli­ce wciąż są po­pę­ka­ne i dziu­ra­we i nie­bez­piecz­nie po nich jeź­dzić. Ale i tak nie mamy sa­mo­cho­du.Ca­leb ma ła­god­ny wy­raz twa­rzy, kie­dy au­to­bus trzę­sie się i pod­ska­ku­je. Gdy ści­ska po­ręcz, żeby utrzy­mać rów­no­wa­gę, sza­ra sza­ta zsu­wa mu się z ra­mie­nia. Cią­gle ru­sza ocza­mi – stąd wiem, że przy­glą­da się lu­dziom do­oko­ła. Sta­ra się wi­dzieć tyl­ko ich i za­po­mnieć o so­bie. Pra­wi ce­nią uczci­wość, a my – peł­ne od­da­nie.Au­to­bus za­trzy­mu­je się pod szko­łą. Wsta­ję i szyb­ko mi­jam Pra­we­go. Ła­pię Ca­le­ba za ra­mię, kie­dy po­ty­kam się o buty tam­te­go. Mam za dłu­gie no­gaw­ki, a nig­dy nie po­ru­sza­łam się z wdzię­kiem.Są trzy szko­ły w mie­ście: Niż­sze Po­zio­my, Śred­nie Po­zio­my i Wyż­sze Po­zio­my. Wyż­sze Po­zio­my jest naj­star­sza. Jak wszyst­kie inne bu­dyn­ki wo­kół, jest ze szkła i sta­li. Przed nią stoi duża me­ta­lo­wa rzeź­ba, na któ­rą Nie­ustra­sze­ni wspi­na­ją się po lek­cjach i pod­pusz­cza­ją się, kto wej­dzie wy­żej. W ze­szłym roku wi­dzia­łam, jak je­den spadł i zła­mał nogę. To ja po­bie­głam wte­dy po pie­lę­gniar­kę.– Dzi­siaj test przy­na­leż­no­ści – mó­wię. Ca­leb jest star­szy o nie­ca­ły rok, więc je­ste­śmy w tej sa­mej kla­sie.Kiwa gło­wą, wcho­dzi­my głów­nym wej­ściem. I na­gle spi­na­ją mi się mię­śnie. Wy­czu­wam at­mos­fe­rę za­chłanno­ści, jak­by każ­dy szes­na­sto­la­tek chciał z ostat­nie­go dnia tu­taj wchło­nąć ile się da. Moż­li­we, że po Ce­re­mo­nii Wy­bo­ru już nig­dy nie bę­dzie­my cho­dzić po tych ko­ry­ta­rzach – bo kie­dy wy­bie­rze­my, na­szą dal­szą na­uką zaj­mą się nowe frak­cje.Dzi­siaj lek­cje mamy o po­ło­wę krót­sze, więc za­li­czy­my wszyst­kie do lun­chu. Po nim za­czną się te­sty. Już te­raz ser­ce bije mi szyb­ciej.– Czy ty w ogó­le się nie przej­mu­jesz, co ci po­wie­dzą? – py­tam Ca­le­ba.Za­trzy­mu­je­my się na roz­ga­łę­zie­niu ko­ry­ta­rza. Brat za­raz pój­dzie w jed­ną stro­nę, na wyż­szą ma­te­ma­ty­kę, a ja w dru­gą, na hi­sto­rię frak­cji.Uno­si brwi.– A ty?Mo­gła­bym mu od­po­wie­dzieć, że już od ty­go­dni mar­twię się, co po­ka­że mi test – Al­tru­izm, Pra­wość, Eru­dy­cję, Ser­decz­ność czy Nie­ustra­szo­ność.Ale tyl­ko uśmie­cham się i mó­wię:
– Wca­le nie.On też się uśmie­cha.
– No to… mi­łe­go dnia.Przy­gry­zam dol­ną war­gę i idę na hi­sto­rię frak­cji. Ca­leb nig­dy nie od­po­wia­da na moje py­ta­nia.Ko­ry­ta­rze są cia­sne, choć dzię­ki świa­tłu, któ­re wpa­da przez okna, wy­da­ją się więk­sze; w na­szym wie­ku to je­dy­ne miej­sce, gdzie spo­ty­ka­ją się róż­ne frak­cje. Dzi­siaj w tłu­mie uczniów kró­lu­je nowy ro­dzaj ener­gii: sza­leń­stwo ostat­nie­go dnia.Dziew­czy­na z dłu­gi­mi krę­co­ny­mi wło­sa­mi krzy­czy mi pro­sto w ucho „Cześć” i ma­cha do sto­ją­cej da­le­ko ko­le­żan­ki. Rę­ka­wem kurt­ki do­sta­ję w po­li­czek. Po­tem po­py­cha mnie ja­kiś Eru­dy­ta w nie­bie­skim swe­trze.
 Tracę rów­no­wa­gę, twar­do upa­dam na pod­ło­gę.– Z dro­gi, Sztyw­niacz­ko – rzu­ca i idzie da­lej.Czu­ję, jak pie­ką mnie po­licz­ki. Wsta­ję, otrze­pu­ję się. Kie­dy upa­dłam, kil­ka osób się za­trzy­ma­ło, ale nikt mi nie po­mógł. Od­pro­wa­dza­ją mnie spoj­rze­nia­mi do koń­ca ko­ry­ta­rza.Ta­kie rze­czy zda­rza­ją się człon­kom mo­jej frak­cji już od mie­się­cy. Eru­dy­cja pusz­cza ar­ty­ku­ły źle mó­wią­ce o Al­tru­izmie, co za­czę­ło wpły­wać na to, jak trak­tu­je się nas w szko­le. Sza­re ubra­nie, pro­sta fry­zu­ra i skrom­ne za­cho­wa­nie mają spra­wić, że ła­twiej za­po­mnę o so­bie sa­mej, a wszy­scy inni za­po­mną o mnie. Ale te­raz ro­bią ze mnie cel.
Za­trzy­mu­ję się przy oknie w skrzy­dle E i cze­kam na Nie­ustra­szo­nych. Ro­bię tak co rano. Do­kład­nie o siód­mej dwa­dzie­ścia pięć Nie­ustra­sze­ni udo­wad­nia­ją, że są od­waż­ni, wy­ska­ku­jąc z ja­dą­ce­go po­cią­gu.Oj­ciec mówi o Nie­ustra­szo­nych „ło­bu­zy”. No­szą kol­czy­ki, ta­tu­aże, ubie­ra­ją się na czar­no. Ich głów­ne za­da­nie to pil­no­wać ogro­dze­nia wo­kół na­sze­go mia­sta. Przed czym – nie wiem.Po­win­ni wpra­wiać mnie w za­kło­po­ta­nie. Po­win­nam się dzi­wić, że od­wa­ga, ce­cha ce­nio­na przez nich naj­wy­żej, ma coś wspól­ne­go z kol­czy­kiem w no­sie. A jed­nak nie mogę ode­rwać od nich wzro­ku.Sły­chać gwizd po­cią­gu, dźwięk od­bi­ja się echem w mo­jej pier­si. Re­flek­tor z przo­du miga, kie­dy po­ciąg pę­dem mija szko­łę i zgrzy­ta na że­la­znych szy­nach. Z kil­ku ostat­nich wa­go­nów wy­ska­ku­je chma­ra chłop­ców i dziew­czyn w ciem­nych ubra­niach. Jed­ni upa­da­ją, tur­la­ją się, inni się za­ta­cza­ją, prze­cho­dzą kil­ka kro­ków i od­zy­sku­ją rów­no­wa­gę. Ja­kiś chło­pak ze śmie­chem obej­mu­je dziew­czy­nę.Oglą­da­nie ich to taki mój głu­pi zwy­czaj. Od­wra­cam się od okna i prze­ci­skam przez tłum do sali, w któ­rej mam lek­cje hi­sto­rii frak­cji."*


Czytając, nawet nie wiem kiedy, zasnęłam. Nie wiem też, ile spałam. Obudził mnie dzwonek do drzwi.
Gdy je otworzyłam, mało nie zemdlałam.
-Co ty tu robisz?!

       
Pewnie teraz zachodzicie w głowę, kto taki odwiedził Mionę w hotelu? Tego dowiecie się w następnym rozdziale, który pokaże się już niebawem.

 P.S. Jedyny e-book, który znalazłam za darmo, jest tu: [Chomikuj.pl], lecz niestety może on wywołać niechciane wirusy, lub może przyciągnąć do nas moderatorów, itp. dlatego plik trzeba usunąć w ciągu 24h
(co nie znaczy, że nie można go skopiować i otworzyć na wordzie, i tak sobie czytać xd)! Zresztą, jest tam wszystko napisane. Jakbyście znali inne, lepsze i nie poza prawem strony z darmowymi e-bookami, to proszę o link w komentarzu.

*fragment pierwszego rozdziału powieści Veroniki Roth, pt ,,Niezgodna"

4 komentarze:

  1. dlaczego telefon jej przeszkodził? co na kartkę jej wskoczył jak dziki kot? po drugie rodzice się chyba rozwiedli co więc to trochę dziwne że tatuś przychodzi sobie od tak na obiadek po trzecie po jakiego chuja skopiowałaś fragment "Niezgodnej"? gdyby ktoś był ciekawy i by go to interesowało to sam by sobie książkę kupił i przeczytał dziewczyno! a na koniec to szczerze mówiąc to nie, pewnie nikt nie zachodzi w głowę o to kto przyszedł do Hermiony, założę się że to Ron, bo na Draco by tak nie zareagowała, idę pocieszyć mój mózg, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. ten blog jest w chuuuuuuuuuuujaaaaaaaaaaaa okropny

    OdpowiedzUsuń
  3. Ahaaa bo jak rodzice się rozwodzą to tata jak gdyby nigdy nic wpada sobie na obiadki i dla wszystkich to jest normalne. I nigdy nie zrozrozumiem po chuja kopiowałaś tu pół książki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hokus-pokus, czarna zmora, zmienię w opku narratora!

    OdpowiedzUsuń